One Shot „Panie Lasu (zlecenie łowieckie)” [052]



Osoba/Osoby: Lidia, Henrik Vengerberg, Panie Lasu, Księżna Filippa.
Gatunek: Kryminał, Fantasy.
Uwagi: Dodatek do „Latro: Potworne Łowy”.
Autor: Red.

I
Lidia oraz Henrik musieli się spieszyć. Za wszelką cenę musieli odnaleźć księżną Filippę, jeżeli chcieli, by kobieta nadal mogła być na wolności.
Mieli dwa dni, tylko dwa dni. Przez te czterdzieści osiem godzin musieli odnaleźć księżną i przyprowadzić do pałacu. Nie wiedzieli, gdzie jest, ani nawet jak wygląda, oprócz tego, że jest już posiwiała i około czterdziestki.
— Może wpierw ustalmy, gdzie zaczynamy — rzekł Henrik, jadący obok Lidii.
— Nie wiem. Mam pustkę w głowie. — Pokręciła głową. — Gdybym chociaż wiedziała, w którą stronę poszła najpierw, ale nie wiemy właściwie nic. Nikt nic nie wie, nikt nic nie chce powiedzieć. Do dupy z taką robotą!
— Pani! Pani! — Usłyszeli za sobą. — Mości łowco!
Odwrócili się razem z końmi. Za nimi szedł starzec. Widocznie zdyszany, szedł o lasce.
— Czy coś nie tak? — spytała, podjeżdżając do mężczyzny.
— Nie, wszystko w porządku, Biały Wilku. Mam tylko informację na temat księżnej. Wiem, dlaczego nikt nie chce nic powiedzieć, mości Wilku — wyjaśnił, dysząc.
— Mów więc, co wiesz.
— Ino usiądę, dobrze?
Lidia kiwnęła głową. Starzec siadł pod pobliskim drzewem i odetchnął kilka razy. Lidia wraz z Henrikiem zeszła z konia. Stanęła przed mężczyzną i czekała, aż zacznie mówić.
— Tak więc. Wszyscy nie chcą szukać mości księżnej, bo im jej szkoda. Bidulka ma męża tyrana, co tylko chleje i chleje. Ich córka to ma szczęście. Dorosła już to i mogła się z pałacu wynieść. Podobno tera dla łowców czarownic pracuje. A co do księżnej, to zacznijcie szukać w lesie na wschód od drzewa wisielców, które rośnie przy głównej drodze do Wellien. A potem idźcie ścieżką łakoci. Ilekroć jej coś mąż zrobił, zbierała kwiaty z masy cukrowej. Może gdzie się kobiecina tam chowa. A! No i jeszcze jedno! Jakoby nie chciała wracać, to jej nie zmuszajcie. Za dużo się biedaczka wycierpiała.
— Dziękujemy. Na pewno zastosujemy się do rady — odparła i wsiadła na konia. —Bywajcie.
Starzec kiwnął głową, a Lidka i Henrik pojechali w stronę zamku księcia. Kobieta miała ochotę zapolować tym razem nie na potwora, choć, nie wątpiła, że jednak mógł coś zrobić Filippie.

II
Lidia wpadła do komnaty księcia i zatrzasnęła Henrikowi drzwi przed nosem. Podeszła do biurka, przy którym siedział nieprzytomny książę z flaszką w dłoni. Jego głowa, położona na jego klatce piersiowej, unosiła się powoli wraz z ruchami torsu. Lidia we wściekłości uderzyła go otwartą dłonią w policzek i oparła się na prostych rękach o biurko. Obudził się zaskoczony i próbował przez chwilę ogarnąć, co się wokół niego dzieje.
— Klucze do waszej komnaty. Teraz — warknęła w jego stronę.
— Po co? — mówił, przerywając pijacką czkawką. — Nie dam.
Lidia tupnęła nogą i wyszła z komnaty. Pospiesznie wbiegła po schodach, nie bacząc na Henrika, który biegł za nią. Będąc pod drzwiami, wyciągnęła wytrych z sakwy, przyczepionej do paska i próbowała otworzyć wejście do pokoju.
— Lidia, poczekajmy do jutra, aż wytrzeźwieje.
— Tak, a potem niech mnie zamknie, a zaraz następnie zetnie. Nie, dziękuję.
Otworzyła w końcu drzwi i weszła do środka. Pomieszczenie nie było jakieś niezwykłe, a w zasadzie — mdłe. Fakt, można by było opisać je inaczej, urządzone kunsztownie, bogato, ale od nadmiaru wzorów, kolorów, dekoracji, wszystko kończyło w zwykłym określeniu wnętrza urządzonego mdło.
Nie było żadnych śladów, wszystko wyglądało normalnie. A przynajmniej, dopóki Lidka nie odsunęła zasłony, zasłaniające łoże.
— O kurwa — przeklęła siarczyście, widząc pierzynę ubrudzoną znaczną ilością krwi. Henrik zrobił to samo, zakrywając usta dłonią. — Co tu się musiało wydarzyć!
Obejrzała łóżko dokładniej. Na filarze, podtrzymującym baldachim, widać było wyraźne wgniecenie. Nie wiedziała jednak, czy była to broń biała, czy coś ciężkiego, co mogło być rzucone podczas awantury.
Blondwłosa rozejrzała się jeszcze po komnacie. Podeszła do półki z książkami. Odcisk dłoni na jednej z książek bardzo ją zaniepokoił. Wyjęła ją, a półka odsunęła się, ukazując ukryte przejście, gdzie było więcej śladów krwi.
— Nie jestem pewna, czy mogę ci to dać — wyjęła z sakwy eliksir świetlika — więc lepiej trzymaj się blisko mnie i nie odchodź nigdzie.
Otworzyła butelkę z eliksirem i wypiła wszystko na raz. Jej żyły uwypukliły się, a cera pobladła, stając się prawie biała. Źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, a jej samej zakręciło się w głowie. Oparła się na chwilę, lecz zaraz stanęła na prostych nogach i chwyciła rękę bruneta, prowadząc go po ciemnym, wilgotnym korytarzu. Na ścianach cały czas widniały krwawe ślady dłoni. Niektóre po prostu odciśnięte, a niektóre rozmazane, pociągłe.
— Coś musiało się jej stać. Tylko nie wiem co. Być może zrobił jej coś mąż, a może to coś innego. W każdym razie, jest to niepokojące — rozmyślała.
— Może poroniła.
— Myślisz? — Henrik kiwnął głową. — Nawet jeśli, to najpewniej przez niego. Może ją pobił, gdy dowiedział się, że jest w ciąży i dlatego uciekła. Bo na pewno wiemy, że nie została porwana.
— Skąd niby?
— Jeśli byłaby porwana, to nie szłaby tędy. Sądzisz, że jej mąż wiedział o tym przejściu? Bo ja nie. Poza tym, nie weszła do komnaty stąd, tylko z komnaty przeszła tutaj. Świadczą o tym ślady krwi na książce, która otwiera to przejście od strony komnaty. Od strony tego przejścia, wejście otwiera pochodnia, której nie da się zapalić. Także musiało się jej coś stać w komnacie, a nie na zewnątrz. Tylko problemem jest, co. Czy została zaatakowana przez wstawionego męża, czy poroniła, tak jak to zaproponowałeś — wyjaśniła.
— Trafna dedukcja.
Lidka uśmiechnęła się i prowadziła chłopaka dalej, aż do wyjścia. Poczuła zapach pierników, szarlotki i kakao.
— Żałuj, że tego nie czujesz — rzekła, wdychając nosem zapach łakoci. — Tyle słodkości, że aż ślinka cieknie.
— Wyobrażam sobie, jak teraz musisz być głodna — powiedział, słysząc ciche burczenie w brzuchu brązowookiej.
Zaśmiał się cicho i wyszedł razem z Lidką na zewnątrz. Wszędzie, zamiast roślin, rosły słodycze. Cukrowe laski, kwiaty z masy cukrowej, o których wspomniał starzec, piernikowe kwiaty, zamiast szyszek, leżały orzechy kakaowca oraz szarlotki. Czuli się jak w kompletnie innym świecie. To było zdecydowanie coś.
— To chyba ta ścieżka, o której mówił starzec. — Kucnęła, przypatrując się kwiatom z masy cukrowej. — Są stworzone z magii, bo pierścienie świecą.
— Z białej czy czarnej magii?
Lidka obejrzała kwiaty z każdej możliwej strony. Nic nie zauważyła. Ani pentagramu białego, ani odwróconego, o ile to możliwe. Każdy przedmiot magiczny ma znak mu odpowiadający. Przedmiot białej magii ma na sobie pentagram biały, czarnej magii — odwrócony.
— Nie mam pojęcia. Chyba że to nie kwiaty są zaczarowane, a całe to miejsce, ale w takim razie gdzieś musi być któryś ze znaków.
— Skoro tak, to mam propozycję. Pójdźmy tą ścieżką i zobaczmy, co jest na jej końcu — zaproponował.
— Dobry pomysł — pochwaliła go.
— Od kiedy mnie nie nazywasz…
— Przydupasie cesarzowej. — Puściła mu oczko i uśmiechnęła się wrednie.
— No tak. — Westchnął i począł podążać za Lidką.
Rozglądali się uważnie. Sprawdzali kamienie, drzewa, ziemię, byleby nic nie przegapić. Nic nie było widać, żadnych szczególnych znaków. Zadziwiającą rzeczą było jednak to, że w środku lasu stał dużej wielkości dom z kilkoma piętrami, ogródkiem. Niedaleko płynęła mała rzeczka.  Wokół niego bawiły się dzieciaki, śmiejące się, dokazujące. Podeszli do nich powoli.
— Witajcie, dzieci — Lidka przywitała się.
— Jasny gwint! Dziewucha! Jedyna, jaką tu widziałem! — krzyknął jeden z chłopców.
— Hej! A ja?! — oburzyła się dziewczynka, jedyna w grupie.
— Błagam cię. Co z ciebie za dziewucha? Dziewuchy mają cycki!
Lidia i Henrik parsknęli niepohamowanym śmiechem.
— Dobrze, dobrze. Jeszcze przyjdzie na to czas. Mamy do was pytanie…
— Dziatki! Nie wolno rozmawiać z nieznajomymi!
Z domu wyszła kobieta. Wyglądała na starą i zmęczoną. Lekko zgarbiona, podeszła do dzieciaków i zabrała je do środka.
— A idźcie precz! Nie chcę was tu widzieć! — rzuciła w stronę blondynki i bruneta.

III 
— A do rzyci z taką robotą! — krzyknął jeden z chłopców.
— Mateuszku! — kobieta skarciła go. — Dziatki, wyjdźcie. A ty, Mateuszku, klęczeć na groch.
Dzieci wstały i wyszły ze środka. Usiadły na beczkach, stojących pod oknem i rozmawiały.
— Za cholerę tam nie pójdę! — Mateusz sprzeciwił się.
— Mateuszku… — Popatrzyła mu gniewnie głęboko w oczy.
— No dobrze, cioteczko.

Na zewnątrz Lidka i Henrik znów podeszli do dzieci. Nigdzie nie było widać kobiety, więc mogli normalnie porozmawiać.
— Dlaczego tak się zdenerwowała? — spytała blondynka.
— Ciocia nie chce, żebyśmy rozmawiali z nieznajomymi. Boi się o nas i zawsze płacze, kiedy jesteśmy niegrzeczni — odpowiedziała dziewczynka.
— Ale odpowiecie nam na nasze pytanie? — dopytywała.
— Oczywiście!
— Widzieliście tu może kobietę? Siwa, koło czterdziestki. Jest księżną w Wellien. Książę nakazał nam ją znaleźć za moją wolność.
— Pani, myśmy żadnej kobity nie widzieli! Oprócz cioci, oczywiście — powiedział chłopiec, siedzący obok dziewczynki.
— Dzięki wam.
Odeszli od dzieciaków i weszli do domu. W kącie klęczał chłopiec, Mateusz. Podeszli do niego i pomogli mu wstać z grochu.
— Wiesz może, gdzie jest wasza ciocia? — spytała.
— Na strychu pewno znowu siedzi i do siebie gada.
— Dzięki — rzuciła pospiesznie i wbiegła po drewnianych schodach na samą górę.
Stała tam właśnie ich ciotka. Gotowała coś pod wielkim gobelinem, przedstawiającym trzy kobiety, gotujące coś w kotle.
— Już, Pani. Już przyniosę — szeptała cicho.
Odwróciła się, by coś wziąć i zobaczyła Lidię oraz Henrika.
— Co tu robicie?! Wyjdźcie! Ale już! Bo Panie się zdenerwują!
— Filippa! Kto to jest?! — wrzasnął ktoś. — Proszę, proszę. Biały Wilk. Podejdź do nas bliżej. Nie krępuj się.
— Księżna… — wyszeptała, podchodząc. Kobieta, cały czas zgarbiona, przerażona, stała obok, starając się nie zwracać na siebie uwagi. — Coście jej zrobiły?
— My nic! To ona zaprzedała nam swoją duszę — odrzekła któraś z kobiet z gobelinu.
— Mamy do ciebie sprawę, Biały Wilku.
— Jaką więc?
— Ten przeklęty dąb w środku lasu! — wydarła się któraś. — Nie możemy prowadzić rytuałów! Jeżeli go zniszczysz, puścimy księżną na wolność wraz z dzieciakami, a i sypniemy groszem.
— Skąd mam wiedzieć, że mnie nie kłamiecie? — Skrzyżowała ręce pod piersiami.
— Wątpisz w naszą prawdomówność? — warknęła inna kobieta.
— A powinnam? — Odwróciła się i odeszła, mijając Henrika, który nawoływał ją.
Wyszła pospiesznie z domu i zaczęła zmierzać dalej, aż do środka lasu. Henrik wołał ją, prosił, by na niego poczekała. Nic z tego. Szła dalej, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. W pewnym momencie ścieżka ze słodyczy urwała się, a przed nimi pokazał się wielki, stary dąb, na którego korze widniał, wyskrobany czymś ostrym, odwrócony pentagram.
— Czyli jednak — mruknęła. — To wiedźmy.
— Nie jestem przekonany, czy powinniśmy im ufać.
— Wierz mi, ja też. Ale chodźmy. Zobaczmy, co jest w środku tego drzewa.
Obchodzili dąb dookoła, aż nie znaleźli wejścia do środka ogromnego drzewa. Ogromna jama, wyżarta przez termity, prowadziła do samego serca lasu. Nie wyglądało ono ani trochę atrakcyjnie. Wręcz przeciwnie. Wyglądało dosłownie jak mięsień porośnięty brzydkimi, żółtymi kolcami, które wydzielało żółtą, cuchnącą ciecz.
— Ciesz się, że tego nie czujesz — rzekła do Henrika. — Obrzydlistwo!
— Ja to słyszę — drzewo nagle odezwało się.
— Biorę urlop. Ja już wariuję. — Przyłożyła dłoń do czoła.
— Nie wariujesz.
— Dlaczego przeszkadzasz Paniom prowadzić rytuały? — spytał.
— Dlaczego? To chyba jasne! Byłam piękną, młodą czarodziejką. Byłam, dopóki Panie Lasu nie zaklęły mnie w ten pieprzony dąb! Postanowiłam nie dać za wygraną i stworzyć z tego lasu miejsce niepodatne na czarną magię, aby nie mogły dalej sprawować rytuałów!
— A jednak księżną zaklęły.
— Czego chcecie? — warknęła, zmieniając temat.
— Miałam cię zniszczyć za wolność księżnej i dzieci. No i za parę koron.
— A udałoby ci się mnie odczarować?
— Powinno. Dlaczego pytasz? — Oparła ręce na biodrach.
— Nie wierzcie im. Jeżeli mnie teraz odczarujecie to i tak sypną groszem i to obficie. Ale jeżeli mnie zabijecie, to nie dostaniecie ani księżnej, ani dzieci, ani pieniędzy.
— Dobrze więc, zobaczmy, co da się zrobić.

IV
Wokół domu był niezwykły harmider. Dzieci krzyczały i uciekały, nigdzie nie było widać Filippy. Trzy niebrzydkie kobiety goniły dzieci. Ich suknie i twarze były całe umazane krwią. Wyglądało na to, że dla niektórych dzieci nie było już ratunku.
— Biały Wilk — zwróciła się do niej rudowłosa.
— Pozbyłam się drzewa — oznajmiła im. — A teraz pieniądze.
— Lidka! — skarcił ją Henrik.
— No i księżna. I reszta dzieci, które nie zostały pożarte.
— My ich nie pożarłyśmy… — odrzekła ciemnowłosa.
— Jasne. A ta krew na waszych sukniach i licach to może barwnik?
— Ba, że tak! — rzekła trzecia, blondynka.
— Okłamałyście mnie i zamiast się przyznać od razu, śmiecie kłamać dalej. To nie sprawiedliwe dla dzieci, dla księżnej, dla nas.
— Gówno prawda!
— Cóż, Lidio — Henrik westchnął — ja wierzę im.
— Nie mogę tego pojąć. Ty przeciwko mnie, przydupasie?
— Przepraszam, Lidka. — Popatrzył na nią. — Chodźmy — rzekł do wiedźm.
Lidia stała jak wryta. Nie wierzyła, że Henrik to zrobi, że się odważy. To była dopiero niespodzianka.
— Sądzisz, że uwierzyły? — zagaiła do czarodziejki, stojącej niedaleko.
— Gdyby nie uwierzyły, nie poszłyby z nim.
— W sumie, słuszna uwaga. Ale mogą tworzyć tylko pozory. — Westchnęła. — Martwię się tylko o księżną. Jeżeli żyje, musi mieć poważny uszczerbek na psychice, jeżeli nie – mam przejebane. Książę znów mnie zamknie, a potem zetnie. Gilotyna – nie takiej śmierci się spodziewałam po tylu latach bycia łowcą. Myślałam, że zginę w walce z gryfem, albo bazyliszkiem, ale nie ścięta za pyskowanie.

V
Księżna latała razem z Henrikiem wokół wiedźm. Nie był z tego faktu zadowolony, a księżna wydawała się przerażona zaistniałą sytuacją. Nie wiedział, co myśli, ale wydawało mu się, że nawet życie z pijakiem i katem nie może równać się czemuś takiemu.
— Co się stało tam, w komnacie? — zagaił do niej cicho.
— Mówiłeś do mnie? — zapytała przestraszonym tonem.
— Tak, mówiłem do Pani.
— Nie wiele pamiętam, właściwie tylko urywki. Pamiętam, ach tak! Pamiętam, że zaczęliśmy się kłócić o to, żeby przestał pić. Potem rzucił mnie na łóżko i próbował zgwałcić. Szybko wzięłam coś ciężkiego, nawet nie pamiętam, co to było… Ale chyba lichtarz. Chciałam go uderzyć w głowę, ale uderzyłam w filar. A on się wściekł jeszcze bardziej i uderzył kilka razy. Był pijany, nie pojmował w tamtej chwili, że byłam w ciąży i mógł zaszkodzić naszej małej… Właściwie nawet nie myślałam nad imieniem… Może Renna. Albo Maya…
— Będę musiał powiedzieć Lidii, żeby sprawdziła, czy pani mąż zrobił waszemu dziecku należyty pochówek. A teraz zanieśmy to naszym Paniom Lasu.
— Czy to woda? — zapytała, a Henrik przyłożył palec do ust.
Kiwnęła głową i razem z Henrikiem zaniosła tacę z napojem do ich kapliczki.
Wiedźmy wyśmiewały wszystko i wszystkich dookoła. Dzieci, czyszczące podłogę, księżną, niemalże wykończoną i Henrika, który próbował zgrywać ideał.
Podeszli do nich z tacą i podali im kielichy napełnione wodą, modląc się, by nie zauważyły niczego podejrzanego.
Wzniosły toast i na raz wypiły zawartość. Ryknęły z bólu, a w tym momencie wbiegły Lidia i czarodziejka, zaklęta wcześniej w drzewo.
— Wy łajdacy! Zdradziliście nas! A ty, Filippo, przecież tyle dla ciebie zrobiłyśmy! — wrzasnęła ruda.
Henrik objął kobietę, która zaczęła płakać, a dzieci podbiegły do Lidii i czarodziejki, przytulając się do nich.
— Chcę wrócić do męża, teraz. — Księżna pociągnęła nosem.
— Na pewno, Wasza Wysokość? — Henrik upewnił się.
— Tak… On się zmieni… Zobaczycie…
— W porządku, skoro mości księżna nalega. — Lidka westchnęła, niepewna co do pomysłu.
— Lidia, przy okazji… — zaczął.
— Wiem, słyszałam. — Kiwnęła głową. — Ale teraz odstawmy księżną do domu. Musi porządnie wypocząć.
-------------------------------------------------------
Taki tam mały dodatek do Latro. Kto nie czyta, tego serdecznie do tego zapraszam!
Trzy dni roboty, fuck yeah!

Zachęcam do zostawiania po sobie wskazówek i opini!
~Red.

Komentarze