One Shot: Sister [079]

Osoba(y): Charlie, Alice Liddell.
Gra: Alice: Madness Returns.
Gatunek: Dramat.
Uwagi: Angst, character dead.
Autor: Madame Red.

I
Już dawno przestało się liczyć to, że była kobietą. Mężczyźni w Londynie nie widzieli w niej niczego innego, tylko nic nieznaczący towar. Za to kobiety nic innego, jak obłąkaną kobietę, która nie miała prawa żyć i normalnie funkcjonować. Na Whitechapel przyjęło się, że puszczała się z własnym lekarzem, a kiedy znudziła się nim, uciekła. Ludzie nie widzieli w niej człowieka, widzieli szmatę do podłogi, mając mylne przekonania. Naopowiadał wszystkim bzdur, tylko po to, by zniszczyć jej życie. Miał niestety duże wpływy u ludzi ze względu na zawód, dlatego nikt, ani jedna osoba, nie odważyła się podejść i spytać, czy to, co mówi, jest prawdą. 
Miała wielkie szczęście, że w nocy, gdy ją wyrzucił z sierocińca, przyjęła ją jej niania. Dom publiczny może nie był wymarzonym domem, ale póki nie musiała zarabiać ciałem i żebraniem, nie mogła narzekać. Tej nocy chciało jej się wyć. Bała cię, co będzie dalej, co później zrobi lekarz. Jak dużo naopowiada bujd, jak daleko się posunie, by ją zniszczyć. 

Siedząc na schodach prowadzących do Mangled Mermaid, obserwowała ludzi, którzy omijali ją szerokim łukiem. Dla nich strefa schodów była „strefą zagrożoną”. Czym zagrożoną? A jakże, szaleństwem. 
Schowała twarz w kolana i ścisnęła czarną sukienkę. Czasem brakowało jej przyjaciela. Jasne, niania, ale… potrzebowała kogoś, z kim mogłaby wyjść, mogłaby w każdej chwili porozmawiać. Nikogo takiego nie miała od prawie roku. Wcześniej był chłopiec, młodszy od niej, ale potrafił słuchać jak nikt inny. Próbował udawać, że nic go nie rusza, że jest dorosły i nic mu nie potrzeba… aż pewnej nocy, gdy odprowadzała go do pokoju, spytał, czy mogłaby zostać. Pokazał jej tę dziecinną stronę. Stronę, która potrzebowała opieki. 

Powoli się ściemniało, co znaczyło, że niedługo zaczną się schodzić klienci, także nie chcąc przeszkadzać, weszła do środka i zamknęła się w pokoju. Była tam długi czas, bo kiedy spojrzała na zegarek, była jedenasta. Kiedy przebierała się, usłyszała pukanie do drzwi. Szybko więc zaciągnęła koszulę i otworzyła je. W wejściu stał Charlie, chłopiec, o którym myślała kilka godzin wcześniej. Był przemoknięty do suchej nitki, a jego brudne, złote włosy, oblepiały jego twarz. 
— Co ty tu robisz? — spytała, kucając przed nim. Był niski, więc chcąc być z nim na równi, musiała to zrobić.
Zbliżył się i objął jej szyję. Trząsł się, musiało mu być zimno. Na jego plecach wisiał bawełniany, równie brudny, jak jego włosy worek. 
— Uciekłeś? — Poczuła, jak chłopiec kiwa głową. — Nie powinieneś uciekać. 
— Wiem, ale znalazłem cię — szepnął. — Zimno mi. 
Alice podniosła się, zdejmując jego ręce ze swojej szyi. Powiedziała mu, by usiadł na kanapie w rogu i wyciągnęła z szafy ręczniki. Kazała zdjąć mu mokre ubrania i kiedy opatuliła go jednym z nich, złożyła odzienie dziecka. Kiedy zaczęła wycierać jego włosy drugim ręcznikiem, zaczął ziewać. Musiał być zmęczony. Zwykle o tej godzinie już kładł się spać.
— Masz coś na przebranie? 
— W worku — odpowiedział jej krótko. 
Otworzyła go i wyjęła z niego poszarzałą piżamę. Było tam tylko to, bielizna i tania, lniana koszula. Westchnęła i podała mu ubranie, wskazując na parawan, za którym mógł się ubrać. W tym czasie przygotowała mu posłanie na kanapie i zawołała Nan, prosząc o filiżankę gorącej herbaty. 
— Przenocujesz tu dzisiaj — odparła, podając mu ciepły napój. — A jutro wrócisz do domu.
— Nie chcę do Houndsditch — kategorycznie zaprzeczył. — Bumby zrobił się okropny. Nie chcę tam wracać. Chcę zostać z tobą. 
— Widziałam na twoim brzuchu siniaki. — Popatrzyła mu w oczy. — Pobił cię? — spytała, ściszając głos. Odsunął filiżankę od ust i spuścił wzrok.
— Myślałem, że nie widać.
— Niestety widać. — Patrzyła na niego współczująco. — Dopijesz herbatę i położysz się. Nie chcemy w końcu, żebyś się przeziębił. 
— Kocham cię, Alice — wyszeptał, odstawiając pustą porcelanę na szafkę obok.
Zamknął oczy i wtulił się w poduszkę. Pochyliła się nad nim i pocałowała w czoło, odgarniając z niego blond włosy.
— Też cię kocham, Charlie. 

II

Droga Nan,
tak bardzo łzy cisną mi się do oczu, że nawet nie jestem pewna, czy piszę równo. 
Jeżeli nie do końca zrozumiesz, o co chodzi, to wiedz, że pisałam to szybko i nie zastanawiałam się, czy wyjdzie z tego logiczna całość. 

Myśli te kłębiły mi się już od dwunastu lat. Jakby to było, gdyby tylko móc wrócić do rodziny. Na początku była to tylko żałoba, potem doszedł szpital, potem ten sierociniec no i Bumby. To wszystko we mnie wzrastało, ale nie robiłam tego ze względu na Charliego. Natrętne myśli kłębiły się, było ich coraz więcej i gdyby nie pojawienie się Charliego, pewnie już dawno leżałabym kilka stóp pod ziemią. 
Ten chłopiec dawał mi nadzieję, ale myśli wróciły i nie mogłam sobie z tym poradzić. Przepraszam. Wiem, to samolubne, ale tylko tak mogę temu zaradzić.
Przekaż, proszę, Charliemu, że jego również przepraszam i wciąż go kocham.

Do zobaczenia w przyszłości,
Twoja Alice. 

III
Wyłowiono jej ciało z Tamizy dzień po samobójstwie. Nan, mimo że przeczytała list, była w szoku. Charliemu śmierć dziewczyny, która była dla niego jak siostra, złamała serce. 
Na pogrzebie dziewczyny o dziwo zebrało się wiele osób. Daleka rodzina, dawni znajomi rodziny, lekarze i pielęgniarki ze szpitala, a co najdziwniejsze, osoby, które poniewierały nią najbardziej. Czy był to dla nich żart? A może ruszyło ich sumienie? Cóż, to pytanie pozostało bez odpowiedzi dla Nan Sharpe. 
Podczas ceremonii, nie było osoby, której łzy nie lałyby się strumieniami. Ale okazało się, że to był tylko początek. Kiedy otwarta trumna stała pod ołtarzem, drzwi katedry otworzyły się, a w nich stał elegancko ubrany Charlie. Na ramieniu trzymał ulubioną suknię Alice koloru czarnego. Oczy zwróciły się na niego, gdy stąpał powoli do trumny. Leżała tam w białej sukni, otulona czerwienią róż. Pociągnął nosem i uśmiechnął się przez łzy.
— Biel ci nie pasuje — stwierdził, nakrywając ją czarną sukienką. — Kocham cię, Alice. Już raz ci to mówiłem, ale to powtórzę. Jesteś dla mnie jak siostra. 

IV
Od śmierci dziewczyny minęło dziesięć lat. Wbrew pozorom najdłuższych w życiu chłopaka. Wszystkim wydawało się, że to dziesięciolecie minęło tak szybko... W rzeczywistości lata dłużyły się niemiłosiernie.
Tego dnia mijała rocznica. Charlie przyszedł sam, bez nikogo. Padał deszcz, pogoda była marna, ale przyszedł, nie odkładał tego na lepszy dzień. Dla niej mógł się poświęcić.
— Witaj, Alice. — Szepnął, a w jego oczach momentalnie zebrały się łzy. — Widzisz, dzisiaj twoja rocznica. Stwierdziłem, że przyjdę... — pociągnął nosem — przyjdę, trzymając czerwoną różę... dla ciebie. — Po jego policzkach pociekły łzy. 
Kilka łezek zmieniło się w prawdziwy wodospad, kiedy kładł kwiat przed nagrobkiem. Kiedy tylko wspominał jej imię, nie mógł się powstrzymać. Wył jak dziecko. Zakrył twarz dłońmi i załkał głośno. 
— Nie jestem zły — krzyknął. — Tęsknię za tobą, rozumiesz?! Tęsknię za tobą! — wrzeszczał. — Wróć, proszę...

Komentarze