One Shot: Father's Day [070]



Osoba(y): Alice Liddell, Pitch Black.
Pochodzenie: American McGee’s Alice/Alice: Madness Returns, Strażnicy Marzeń. 
Gatunek: Dramat, obyczajowy.
Uwagi: Crossover. 
Autor: Madame Red.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -


5 sierpnia 1856 r.
Mrok, władca strachu i koszmarów, przemierzał setki mil, przynosząc dzieciom koszmary. Niektóre straszniejsze, niektóre mniej, ale każdy przestraszyłby dziecko. Jednakże jego głównym celem, tak jak od kilku tygodni, była kilkumiesięczna dziewczynka z Oksfordu. Może i było to okropne, ale lubił ją męczyć, powodować koszmary, przez które płakała. Muzyka dla jego uszu. 
Gdy tylko zobaczył posiadłość, do której zmierzał, na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. Podleciał do okna pokoju, w którym stała kołyska, w której spała. Słyszał przeraźliwe płacze dziecka i to nie spowodowane nim.
— Oni cię kiedyś zagłodzą na śmierć — mruknął, tworząc z sennego proszku butelkę mleka. 
Dziewczynka niemal natychmiast się do niej dobrała i zaczęła z niej pić. Pitch przewrócił oczami i wszedł przez okno, przechadzając się po pokoju. Schował ręce za plecy i obserwował meble, ściany, zabawki, a potem wrócił do dziewczynki, której się wówczas odbijało. Cichy chichot rozszedł się po pokoju, więc spojrzał na nią, chcąc ją przestraszyć. Złapała go za twarz i zaczęła się jej przyglądać. 
— Zostaw mnie, paskudo. — Chwycił jej rączki i zdjął ze swojego lica. — Dzisiaj dam ci spokój, mała paskudo, ale uwierz, że jeszcze tu wrócę. 

10 kwietnia 1861 r.
Nie mogła zasnąć. Nie było to do niej podobne, bo zasypiała zazwyczaj szybko i bezproblemowo, ale tej nocy ciągle jej coś przeszkadzało. Albo Dinah biegała w tę i z powrotem, albo było jej za gorąco, albo za zimno i tylko mogła się przewalać po łóżku. Chcąc wyjąć książkę z obrazkami, zeszła z łóżka i spojrzała pod nie. Zobaczyła parę żółtych oczu. Odskoczyła od niego, a wtedy wyłonił się z cienia wysoki mężczyzna w czarnej szacie. Podniosła się z ziemi i otrzepała koszulę nocną. Spojrzała na niego z zaciekawieniem i uśmiechnęła się. 
— Co się szczerzysz, paskudo? Nie widzisz, kim jestem? To ja, Czarny pan. 
Ta tylko zbliżyła się do niego, jakby nie rozumiejąc powagi sytuacji, i przytuliła go. „Co za denerwująca istota. Rozumiem, że ma pięć lat, ale jest strasznie nierozważna. Każde inne dziecko uciekałoby do rodziców”, myślał.
— Na rączki. — Spojrzała mu głęboko w oczy.
— Powinnaś uciekać, a nie prosić mnie o wzięcie cię na ręce. — Nie odpowiadała. Tylko cały czas się w niego wpatrywała. Westchnął przeciągle. — No dobrze. 
Pochylił swoją postać i podniósł ją. Zaczęła dotykać jego twarz, obserwując go. Westchnął zirytowany, ale jej nie postawił. 
— Masz ładne oczy — odparła cicho.
— Dziękuję.
Był zaskoczony. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ktoś powiedział mu, że ma ładne oczy. I chyba wiedział, dlaczego tak było. Nikt w niego nie wierzył, ale i tak każdy się go bał. Był to okropny paradoks, ale to nie zmieniało faktu, że tak było, jest i prawdopodobnie będzie. 
Dziewczynka wtuliła się w niego i zaczęła powoli zasypiać. Pogładziwszy ją po krótkich włosach, położył uśpioną pięciolatkę do łóżka i nakrył kołdrą.
— Dobranoc, paskudo. 

13 stycznia 1864 r.
Było przed czwartą, gdy siedmiolatkę obudził cichy szmer. Podkręciła ogień w lampie oliwnej i zmrużyła oczy, chcąc przyzwyczaić się do światła. Nagle z cienia zobaczyła wyłaniającą się postać. Postać, którą doskonale znała. Mogła ujrzeć jej chytry uśmiech i żółte, a nawet złote, oczy. 
— Pan Boogeyman! — pisnęła, schodząc z łóżka i podbiegając do niego. 
— Witaj, Alice. Dlaczego jeszcze nie śpisz? — spytał, kucając przed nią, by być z nią na równi. 
— Chce pan, abym miała koszmary? 
— Od tego jestem, czyż nie? 
— No tak... — Spuściła głowę. — Chce pan ze mną iść do Krainy Czarów? Dzisiaj jest herbaciane przyjęcie u Kapelusznika. 
— Nie boisz się wpuszczać koszmaru do swoich snów? — Alice pokręciła głową. — Jesteś bardzo odważna. 
— Dziękuję, panie Boogeyman. 
— Proszę, paskudo, mów mi Pitch, albo Black. Nie znamy się przecież od dziś. 
— Dobrze, panie Black. 
Alice wskoczyła pod kołdrę i zamknęła oczy. Black zaśmiał się. Naprawdę nie miała skrupułów, by wpuścić do swojej wyobraźni, do swojej Krainy Czarów, wcielenie zła. Rozczuliło go to. Ufała mu, chociaż jeszcze nigdy tego nie powiedziała. Była dzieckiem, nie wiedziała jeszcze, co to znaczy „ufać komuś”. A szczególnie potworowi takiemu jak on. 


15 stycznia 1864 r.
Pitch wpadł do posiadłości Liddellów zaraz po zobaczeniu ognia. Słyszał, jak pani Liddell każe Alice uciekać z posiadłości, a ona i pan Liddell dołączą do niej razem z Elizabeth, jej siostrą. Zaczął szukać siedmiolatki, a kiedy już mu się udało, chwycił ją w pasie i wyleciał na zewnątrz. Postawił czarnowłosą na ziemi. Przycisnęła królika, którego miała przy sobie, do piersi, a potem wtuliła w Blacka. Czekali na resztę rodziny pół godziny. Nie wychodzili ze środka.
— Panie Black? — Pociągnęła nosem. — Dlaczego nie wychodzą? 
— Spokojnie, paskudo. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. 
Starał się okazywać spokój, by bardziej nie denerwować roztrzęsionej dziewczynki. W rzeczywistości w środku cały kipiał. Strażnicy. Gdzie byli podczas tej tragedii? Gdzie był Sandman, zębowa wróżka, przerośnięty zając i ten grubas? Gdzie byli, kiedy ich potrzebowała? Gdzie byli, kiedy traciła rodzinę? „Gdzie byli, do cholery?!”.

23 lipca 1871 r.
Dwie pielęgniarki przechadzały się po korytarzu Rutledge, szpitala dla obłąkanych. Ich rozmowa na temat polityki, o plotkach krążących wokół ich najbliższego otoczenia, nagle zeszła na jedną z pacjentek.
— Właściwie, to kiedy ona została przyjęta? 
— W sześćdziesiątym czwartym. Kilka miesięcy po pożarze zapadła w długotrwałą śpiączkę. Obudziła się dopiero rok później. 
— Straszne. Dzieci nie powinny przebywać w takich miejscach. 
— Chyba że są obłąkane tak, jak ona. Ma swój świat, który nazywa Krainą Czarów i rozmawia z kimś, kogo zwie Boogeymanem. 
— Kiedyś matula mnie nim straszyła, gdy nie chciałam iść spać. 
— Nigdy o tym nie słyszałam. Mnie raczej nie straszono. Poza tym ma to straszydło za przyjaciela i czasem nazywa go Blackiem. Doktor Wilson podejrzewa schizofrenię, ale żadne leczenie nie pomaga. 
A Pitch przemieszczał się w ich własnych cieniach i nasłuchiwał. Były głupie, to nie ulegało wątpliwości. To, że w niego nie wierzyły, to przecież nie znaczyło, że nie istniał.
Mając dość słuchania głupot, postanowił wreszcie pójść do Alice. Znów siedziała na łóżku, tuląc do siebie starego pluszaka.
— Cześć, paskudo. — Usiadł na łóżku obok niej. — Jak się czujesz?
— Dobrze. — Podciągnęła nogi do klatki piersiowej.
— Mroku nie oszukasz.
— Tęsknię za rodzicami — przyznała. — Brakuje mi ich — odparła i nagle się rozpłakała. — Nie chcę tu już być. Chcę wyjść i najlepiej już tu nie wrócić.
— Wiem, paskudo. — Przytulił ją i pocałował w czubek głowy. — Wyciągnę cię stąd, obiecuję.

24 grudnia 1875 r.
— Histeryczka! Dziewczyna obłąkana, która ma czelność używać bluzgów w kierunku szanowanego lekarza i architekta społecznego. Dobry Boże, Alice, czy ty siebie słyszysz? Nikt ci nie uwierzy. Nikt. Jesteś nikim. A jeżeli nawet, to ja mogę posądzić cię o współudział.
Spotkanie z Bumbym na stacji Moorgate okazało się wyciąganiem brudów i kłótnią między lekarzem a Alice.
— Nie ośmielisz się! 
— Jesteś taka sama jak twoja siostra, Alice. Tylko z ciebie zamiast swojej żony zrobiłbym smakowity kąsek. Klienci ustawialiby się pod drzwiami, czekając na swój numerek z bredzącą, obłąkaną pięknością, która nawet nie potrafi odróżnić świata realnego od fikcji — wyśmiał ją. 
— Zamknij się! — wrzasnęła na niego i podeszła, wyrywając mu z ręki klucz, który był do pokoju jej siostry. Odwróciła się i podeszła do Blacka.
— Wiem, że jesteś wściekła. Widzę to.
Wściekłość się z niej wylała. Odwróciła się w stronę mężczyzny w formie, którą Mrok znał z Krainy Czarów. Doktor był przerażony i kiedy zaczęła do niego podchodzić, cofał się. Jedyne, co zdążył usłyszeć, to dźwięk pociągu, bo właśnie wtedy Alice pchnęła go na tory. 


19 czerwca 1876 r.
Alice i Pitch siedzieli razem na drzewie w Londerland. Jej umysł był... czysty. Czuła, jak wszystko wraca do normy po pokonaniu Lalkarza i śmierci Bumby'ego. Mrok również to widział i nie mógł zaprzeczyć, że bardzo go to cieszyło. 
— Nie chcesz iść na cmentarz, by złożyć życzenia Arthurowi? — spytał, obserwując dwudziestoletnią kobietę, siedzącą obok. 
— Nie. Jego, mamy i Lizzie prawie nie pamiętam. — Westchnęła, wyciągając z kieszeni kartkę i podając ją Blackowi. 
— To dla mnie?
Dziewczyna tylko kiwnęła głową. Pitch otworzył kartkę i uśmiechnął się, czytając.

Za te wszystkie chwile spędzone razem, 
za każdy dzień opieki, 
za każde słowo pociechy, 
za wszystkie zabawy dziękuję i życzę Ci wszystkiego najlepszego z okazji dnia ojca,
Twoja Paskuda.

Komentarze

  1. O matko! To jest piękne 💕
    Takie inne. Wymyślone. Cudowne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo. Cieszę się, że Ci się podoba!
      Pozdrawiam,
      M. R.

      Usuń

Prześlij komentarz